Władze miast, które mają odwagę przedstawiać swoje wizje, plany i oczekiwania wobec swoich partnerów, a jednocześnie działają przejrzyście, otrzymują w zamian bardzo dużo.
Pożar starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Pożary starych domów w Zakopanem. Rozbiórki modernistycznych budynków w całej Polsce. Nowe parkingi i stadiony w centrach miast – to są codzienne doświadczenia, które przestały budzić nasze emocje.
Chcielibyśmy mieszkać w dobrych miastach. Często w naszych podróżach napotykamy miejsca, które wydają się spełniać nasze marzenia – na ogół są to małe miasta lub dzielnice większych miast o lokalnym charakterze. Są to zazwyczaj miejsca o długiej historii, ze swoimi tradycjami, zwyczajami i instytucjami podlegającymi ewolucji przez setki lat.
Zazdrościmy Czechom ich spokoju codziennego piwa, Włochom szybkiego espresso rano i odprężającego aperitifu wieczorem, Holendrom funkcjonalnych miast, zwyczajów, tradycji, stałości. Podoba nam się szacunek, z jakim nowe inwestycje czy remonty traktują istniejącą przestrzeń.
Jednocześnie w Polsce odkąd pamiętam, nasze miasta są areną nieustannego, niereżyserowanego widowiska dell’arte, doraźnie improwizowanej scenografii, której jedynym wspólnym mianownikiem jest brak refleksji nad jej wpływem na otoczenie, czyli na mieszkańców. Można zaryzykować uogólnienie, że stają się one chaotycznym obrazem wielu indywidualnych, nieskorelowanych decyzji.
Deweloper w narracji politycznej staje się synonimem szkodnika, pasożyta, tak jak „zgniły kapitalista”, „pazerny biznesmen”. Wyrażenie „gonitwa za zyskiem” stało się częścią codziennych rozmów, wskazywane jako przyczyna „patodeweloperki”.
Jednocześnie często te same firmy i fundusze w różnych lokalizacjach, w różnych miastach i krajach potrafią bardzo różnie działać. Te dobre miejsca, o których pisałem wyżej, też zostały zbudowane dla zysku – a jednak są dobre i dobrze się tam czujemy. Właściciele kafejek, barów i bistro prowadzą je dla zysku, płacą wysokie czynsze za swoje lokale. Gdzie leży różnica?
W 1970 r. Milton Friedman, w artykule dla „New York Timesa”, sformułował słynną doktrynę Friedmana – społeczna odpowiedzialność przedsiębiorcy jest zobowiązaniem do zwiększania zysku. Jakkolwiek by to brzmiało 50 lat później, kiedy ESG, społeczna odpowiedzialność biznesu, zasady etyczne, są odmieniane przez wszystkie przypadki, trzeba zgodzić się z chłodną logiką tego prostego stwierdzenia. Przedsiębiorca, działając w konkurencyjnym otoczeniu, aby przetrwać i zdobywać kapitał, musi nieustannie optymalizować swoje procesy i minimalizować koszty. Każda działalność niemająca na celu osiągnięcia zysku jest nieetyczna. Między innymi dlatego przedsiębiorstwa kontrolowane przez polityków, w tym samorządy, na ogół nie są konkurencyjne. Zresztą nie muszą być – spełniają cele społeczne i działają na monopolistycznych, sterowanych rynkach.
Jeżeli przedsiębiorcy tworzący miasta mają przykładać wagę do dobrostanu mieszkańców, ich poczucia estetyki, wygody, bezpieczeństwa, zdrowia, rozsądnych kosztów życia, zaspokajania potrzeb wszystkich grup społecznych, musi to być dla nich korzystne, mieć pozytywny wpływ na konkurencyjność ich przedsiębiorstw.
Pewnym wskazaniem może być często powtarzana przez mojego ojca zasada amerykańskiego biznesu – „Don’t fight the city hall”. Dla każdego rozsądnego przedsiębiorcy jest oczywiste, że należy współdziałać z ratuszem, że spory z władzami miejskimi opóźniają inwestycje bądź je uniemożliwiają. Zastosowanie tej zasady jest możliwe jednak wtedy, kiedy miasta jasno komunikują swoje potrzeby i wizje. To na rządzących miastami spoczywa misja stworzenia sprawiedliwego pola gry dla uczestników konkurencyjnego rynku.
Jest tu wiele analogii ze sportem – każdy sport ma reguły, arbitrów, ale ma też kibiców, zwolenników, miłośników i przeciwników, swoją filozofię i wizję. Są konkurencje sportowe wyzwalające wśród niektórych złe emocje, są takie, gdzie zasadą jest elegancja i dobre maniery. Od władz miasta, czyli magistratu, zależy, jak będzie wyglądało ich miasto, jakie emocje będzie budzić i kto z przedsiębiorców będzie chciał się w nie angażować.
Kilka lat temu, z inicjatywy Artura Celińskiego z „Magazynu Miasta”, przeprowadziliśmy w Gdańsku działanie biznesowo-społeczne z planowania przestrzennego o nazwie „Eksperyment Jawność”. Pomysł był prosty – właśnie weszła w życie ustawa zwana lex deweloper, która miała na celu rozwiązanie problemów. Nasza firma chciała zamienić wyeksploatowany budynek biurowo-usługowy na gdańskiej Zaspie na lepiej dostosowany do otoczenia, przy okazji dodając w części funkcję mieszkaniową.
Była to świetna okazja do testu w rzeczywistym otoczeniu trzech możliwych procedur planistycznych – decyzji o warunkach zabudowy wydawanych przez administrację miasta, ustaleniu planu miejscowego przez radę miasta przy konsultacjach społecznych, na koniec decyzji lokalizacyjnej w drodze formalnego procesu zgodnego z ustawą zakończonym głosowaniem rady miasta. Charakterystyczne jest to, że w całym tym procesie władze miasta nie zajęły wobec nas żadnego stanowiska. Do dzisiaj nie wiem, jaki i gdzie postawiony budynek byłby najlepszy dla Gdańska.
Około dziesięciu lat temu jeden z naszych banków zaprosił nas do współpracy przy dezinwestycji działki we Wrocławiu przejętej od jednego z jego klientów. Zgodnie ze studium na części tej działki miasto planowało bardzo ważny węzeł komunikacyjny, a bank i magistrat od kilku lat wymieniały się pismami, w których pod różnymi pretekstami odmawiano wydania warunków zabudowy.
Miasto nawet rozpoczęło rozbiórkę drogi umożliwiającej dojazd do działki. Dopiero moja wizyta u architekta miejskiego i deklaracja chęci dialogu i znalezienia rozwiązania umożliwiła zamianę działek i wyodrębnienie potrzebnego miastu terenu.
Cztery lata temu prowadziliśmy dialog z władzami Tychów, podejmując działania prowadzące do utrzymania jedynego kinowego multipleksu w mieście. Prezydent miasta zasugerował wykorzystanie naszego doświadczenia w programowaniu komercyjnym projektów deweloperskich i zaproponowanie koncepcji Nowego Centrum Tychów. W grudniu 2020 przekazaliśmy prezydentowi koncepcję opracowaną z zawężoną al. Jana Pawła II we współpracy z międzynarodowym urbanistą Maciejem Mycielskim. Koncepcja została przyjęta przez władze, wypracowana przez wydział architektury, a w lutym 2021 przedstawiona publicznie. Dzisiaj trwają prace specjalnego zespołu urzędników miejskich nad wdrożeniem tej, bardzo ważnej dla miasta inicjatywy.
Wniosek jest taki, że rezygnując z formułowania wizji miasta, oczekiwań wobec interesariuszy publicznych i pozostając przy formalnych procedurach, władze miast pozbawiają się realnego wpływu na ich rozwój. Staje się on domeną przepychanek prawników i urzędników, zamiast być skoordynowanym procesem angażującym jego uczestników.
Miasta (a właściwie ich władze), które mają odwagę przedstawiać swoje wizje, plany i oczekiwania wobec swoich partnerów, a jednocześnie działają przejrzyście, otrzymują w zamian bardzo dużo. Dla zarządów spółek jasne zasady, transparentność i przewidywalność są warte zwiększonego wysiłku, dbałości o przestrzeń i dobre doświadczenia mieszkańców. Tworzenie przez ratusz przestrzeni do społecznej dyskusji umożliwia akceptację zmian przez mieszkańców, a koordynacja działania służb miejskich przyśpiesza uzgodnienia projektów.
Natomiast negocjacje prowadzone w zaciszu gabinetów, zaskakiwanie mieszkańców decyzjami, deklaracje intencji niemające pokrycia w działaniach skutkują niepewnością, a co za tym idzie – niską jakością tworzonej przestrzeni.
Umiejętność jasnej deklaracji, dbałość o jakość miasta i dobrostan mieszkańców, zgodność deklarowanych zasad z potrzebami mieszkańców i konsekwencja – to jest właśnie soft power, siła wpływu niewynikająca z przepisów, tylko z rzeczywistego dobrego wpływu na miasto. Jest to nieoceniona wartość, niestety zupełnie zaniedbana w większości polskich miast.
Robert J. Moritz, prezes zarządu ALTA SA
PARTNEREM PUBLIKACJI JEST THINK TANK CITISENSE #NOWYWYMIARMIAST
Źródło: Rzeczpospolita
Treść chroniona prawem autorskim. Całość przeczytasz tu: https://www.rp.pl/opinie-ekonomiczne/art39177571-jacek-moritz-soft-power-czyli-jak-ksztaltowac-dobre-miasta